
Tradycją stało się już coroczne typowanie zwycięzców w oscarowym wyścigu. I życzenie sobie, by typy okazały się nietrafione, bo tylko wtedy gala nagród będzie niespodziewana i ciekawa. Zwykle, niestety, to się nie udaje. Po wielotygodniowych podchodach w postaci rozdań rozmaitych akademii, gildii i festiwali, faworyci są tak mocni, że nikt w Los Angeles nie ośmieliłby się na nich nie postawić. Takie typowanie to jednak dobra okazja, by głośno przeanalizować nominacje – wreszcie, bo dopiero teraz większość nominowanych filmów miała już polską premierę i możemy uczciwie zawodników tego wyścigu ze sobą porównać i wypomnieć Akademii raz jeszcze wszelkie pominięcia.
Amerykanie w nagradzaniu filmów są nie tylko przewidywalni, ale i mocno już nudni. Każdego roku o tytuł najlepszego filmu ścigają się dwa filmy. Cała reszta nominowanych stanowi tu wyłącznie miłe tło, które powinno cieszyć się, że zostało zauważone i próbować już na tym zarobić. W tym roku pojedynek rozegra się pomiędzy Boyhoodemi Birdmanem, choć w przeciwieństwie do zeszłego roku, gdy do ostatniej chwili nie było pewne, czy nie wygra jednak Grawitacja, tu zwycięstwo Linklatera (Boyhood) jest właściwie pewne.
O wiele ciekawsze niż typowanie zwycięzcy jest spojrzenie na nominowane w tym roku filmy, które jak jeden – nomen omen – mąż opowiadają o mężczyznach. Mamy dorastającego chłopaka (Boyhood), aktora żyjącego gasnącym blaskiem dawnej sławy (Birdman), genialnego matematyka, walczącego z absurdalnym prawem i uprzedzeniami (Gra tajemnic), równie genialnego astrofizyka zmagającego się z ciężką chorobą (Teoria wszystkiego), działacza na rzecz równouprawnienia (Selma), hotelowego boya i jego szefa (Grand Budapest Hotel), najzdolniejszego snajpera w dziejach Ameryki (Snajper) i młodego perkusistę, szlifującego warsztat pod okiem nauczyciela płci, a jakże, męskiej (Whiplash). Podobieństwa sięgają o wiele dalej. Filmy te mają, wbrew pozorom, bardzo zbliżoną tematykę – ich leitmotivem jest walka, i to walka na bardzo różnych płaszczyznach. Bohaterowie walczą o spełnienie, sprawiedliwość, spokój, szacunek, przyszłość, godne życie i życie w ogóle. Niemal wszystkich też w tej walce wspierają kobiety – matki, córki, żony, kochanki, koleżanki (jedyny bohater Whiplash musi radzić sobie w tym temacie sam), które wielokrotnie pięknie się w tych historiach wybijają, tworząc zauważalne i wyróżniane kreacje. Połowa z nominowanych filmów to biografie, z niemal równym udziałem produkcji brytyjskich i amerykańskich.
W poniższym zestawieniu zabraknie niektórych kategorii. Nie będzie najlepszego długometrażowego filmu animowanego, bo obok ubiegłorocznych bajek przeszłam dość obojętne, choć wybór Akademii będzie tu dość oczywisty – brak nominacji dla LEGO: Przygody pozwoli cieszyć się ze statuetki twórcom Jak wytresować smoka 2. Nie będzie też nic o kategoriach montażowych (ma wygrać Whiplash i już!), krótkometrażowych animacjach, bo znów trzeba ponarzekać na ich niedostępność, i filmach aktorskich (bo tu miałam okazję widzieć tylko fantastyczną zresztą Rozmowę z Sally Hawkins w roli głównej). Z tego samego powodu pomijam dokumenty, choć całym sercem kibicuję Anecie Kopacz, bo jej Joanna jest nie tylko niesamowitą historią, ale i znakomicie zrealizowanym filmem.
Niewybaczalnie pominiętych w tym roku jest zaskakująco niewielu. To dobrze, bo to oznacza, że Akademia odrobiła zadanie domowe i nominacje rozdaje coraz rozważniej. Oczywiście, nie we wszystkich kategoriach, ale i tak jest to rzecz warta odnotowania. Niestety, ta najważniejsza podziała się tradycyjnie w jak zawsze zatłoczonej kategorii męskich ról pierwszoplanowych.
Wszystkie filmy, których recenzje pojawiły się do tej pory na blogu, zaznaczam na niebiesko i odsyłam pod stosowny link – tam znajdziecie szerszą opinię na ich temat. Ostatni raz kłaniam się dystrybutorom za całkiem znośne ogarnięcie tematu przed galą – z nominowanych w głównej kategorii filmów zabrakło tylko jednej premiery (Selma). Miejmy nadzieję, że pojawi się ona – wraz z dotąd nieobecnymi w repertuarze Mr. Turnerem, Still Alice i Timbuktu już niebawem. I że za rok w momencie ogłoszenia nominacji do Oscarów o wszystkich wyróżnionych filmach będziemy wiedzieć już wszystko, bo mieliśmy okazję je zobaczyć w tym roku.
NAJLEPSZY FILM
NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY
NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY
Czy ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, że będzie inaczej? Nie będzie i nie może być. Simmons powinien wygrać walkowerem, żaden z jego nominowanych kolegów (tak, Norton też) nie osiągnął tego, co on w Whiplash.
NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA
NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA
A nie mówiłam? O, tutaj. Przypadek Patrici to dowód na to, że można grać w cieniu wielkich sław, cierpliwie robić swoje, by jedną decyzją o współpracy z facetem dzielącym się z aktorami szaloną wizją kręcenia filmu przez 12 długich lat, wygrać wszystko. I nie dać wodzie sodowej uderzyć sobie do głowy – spójrzcie na nią: figura daleka od hollywoodzkiego kanonu, nierówne zęby, nieudane makijaże i stylizacje wołające o pomstę do nieba. I wszystko to jest niczym w zderzeniu ze skromnością i pokorą w przyjmowaniu trwających już kilka miesięcy zaszczytów. Takich zwycięzców lubimy najbardziej, bo jak mało kto przypominają nam nas samych. I dają nadzieję, że ciężką pracą można osiągnąć wszystko. Co wszystkie jej nominowane koleżanki, z których wybijają się znacząco zaledwie dwie – Laura Dern (cudowna ponoć w Dzikiej drodze) i Meryl Streep (jak zwykle wspaniała, tym razem w Tajemnicach lasu, choć mam szczere wątpliwości, czy jej rola nie była bliższa pierwszoplanowej), bo rola Emmy Stone, choć zacna, była jednak stosunkowo mniejsza, sprawiedliwie muszą jej oddać.
NAJLEPSZY REŻYSER
Konsekwentnie: ktoś, kto po cichu oddał 12 lat swojego życia, by zrobić taki film, zdołał namówić do tego aktorów, wierząc, że wszystko pójdzie tak jak przewidział, wykazał się cierpliwością, wyczuciem, wrażliwością i wiarą w to, że można zrobić film o codziennym życiu, bez żadnych rewolucji, patologii i wybuchów, zasługuje na tę nagrodę w pełni. I ją otrzyma. Natomiast dwie z nominacji w tej kategorii przydzielono zdecydowanie na wyrost. Jak wiecie, jestem przeciwniczką politycznego rozdzielania wyróżnień, ale brak w wyścigu Avy DuVernay, wielokrotnie docenianej za realizację Selmy, rzeczywiście trochę smuci. Podobnie jak Christophera Nolana, który moim zdaniem zawsze zasługuje na wszelkie zaszczyty za to, co robi w kinie, i Davida Finchera, którego precyzja w budowaniu akcji i dbałość o najdrobniejszy szczegół każdorazowo mnie zachwyca.
NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY
Długo myślałam, że w tej kategorii z Birdmanem nikt nie ma szans. Aż zaczęły się sypać nagrody dla Grand Budapest Hotel i straciłam pewność siebie. W tej kategorii zresztą niemal co roku zdarzają mi wahania, a często i pomyłki. Lubię i szanuję Wesa Andersona, jego zwycięstwo bardzo mnie ucieszy (a jest niemal pewne, patrząc na nagrody podprowadzające), ale nie mogę oszukać własnych odczuć – scenariusz Birdmana zagiął mnie w tym roku bardziej. Ale – niech wygra lepszy.
NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY
Jurorzy AMPAS lubią w tej kategorii doceniać filmy oparte na prawdziwych historiach. Z tegorocznych nominowanych aż 4 tytuły mogą się takim źródłem pochwalić (wyjątek: Wada ukryta). Ciekawym przypadkiem jest tu Whiplash, którego fabuła – o czym mało kto wie – jest oparta na wspomnieniach samego reżysera filmu, Damiena Chazelle, z jego nauki w Princeton High School Studio Band. Ze względu na olbrzymią trudność w nakręceniu filmu na podstawie własnych doświadczeń – dystans, który trzeba w tym celu z siebie wydobyć graniczy z cudem – moje serce jest właśnie z nim, bo intensywność i szczerość filmu widoczna jest jak na dłoni. Brakuje w tej grupie bardzo zgrabnie przeniesionej na duży ekran powieści Gillian Flynn – Zaginiona dziewczyna, której miejsce zabrała Teoria wszystkiego – film ładny i ważny, ale akurat w temacie dobrego przeniesienia życiorysu Stephena Hawkinga na materię filmową dyskusyjny. Wygraną w tej kategorii dość trudno przewidzieć z tego względu, że większość akademii nie rozdziela scenariuszy na oryginalne i adaptowane, ale wczorajsze zwycięstwo podczas rozdania nagród Amerykańskiej Gildii Scenarzystów Gry tajemnic może być ważną podpowiedzią.
NAJLEPSZY FILM NIEANGLOJĘZYCZNY
WYGRA: Lewiatan lub Ida
POWINNA WYGRAĆ: Ida, a tak poważnie Mandarynki
NAJLEPSZA MUZYKA ORYGINALNA
Najsmutniejsza co roku kategoria, w której nigdy nie wygrywa najlepszy. Tak będzie też w tym roku, gdzie kolejny raz wygra zawodnik najmniej płodny, zdolny i znany. Będę bardzo czekała na wygraną Zimmera (Interstellar), ale nie łudzę się zbytnio, że nadejdzie taki dzień, że ktoś w Akademii sobie o nim przypomni. Jego przegraną przeżyję tylko wtedy gdy na podium stanie Desplat (na szczęście ma na to podwójną szansę). I bardzo na to zasłuży. Już nie będę musiała płakać i wieszczyć, że w końcu się na nim poznają (tak jak robiłam to dwa lata temu – tutaj). Poznali się. I niech wygra.
NAJLEPSZA PIOSENKA
Jeśli słuchaliście mojego rankingu piosenek filmowych 2014 roku, wiecie, że całym sercem jestem za Lost Stars. W tej kategorii jednak również nie wygrywają najlepsi (oj, jurorzy-kompozytorzy są sprzedajni, widać, bo coś mi się nie chce wierzyć, że naprawdę tak źle słyszą). Dlatego wygrana Selmy jest niemal pewna.
NAJLEPSZA CHARAKTERYZACJA
W tym roku wszystkie nagrody „wizualne” zgarnie Wes Anderson. I to będzie szalenie miłe i sprawiedliwe, bo jego filmy czarują każdym kadrem. Życzę sobie, jako widzowi, oglądać więcej takich filmów, gdzie reżyser z takim pietyzmem dba o każdy, najdrobniejszy szczegół miejsc i bohaterów, którzy je wypełniają. Sztuczny nos Carella i wypchane drewnem policzki Tatuma to przy tym jakaś kpina. Jak każdego roku szkoda mi tu tylko Hobbita, którego scenografia, ok, mogła jurorów już znudzić (staram się zrozumieć, że nie każdego zachwyca wciąż i wciąż Śródziemie, choć nie jest to łatwe zadanie), ale akurat charakteryzacja krasnoludów to naprawdę mistrzostwo świata. No, szkoda.
NAJLEPSZA SCENOGRAFIA
NAJLEPSZE KOSTIUMY
NAJLEPSZE EFEKTY SPECJALNE
POWINIEN WYGRAĆ: Interstellar
NAJLEPSZE ZDJĘCIA
A ja wciąż czekam na niespodzianki:) Ale śmiem twierdzić, że wygrają Ci, których opisałaś jako „Wygra”. Smutne to trochę, bo kocham niespodzianki :(